Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski
4937
BLOG

„W co gra Wojciech Sumliński?”

Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski Społeczeństwo Obserwuj notkę 60

Zastanawiałem się, czy odpowiadać jednemu z blogerów, Łukaszowi Grysiakowi, na publikację pod takim właśnie tytułem, jak powyżej, i zdecydowałem, że jednak odpowiem. Od razu zaznaczę: odpowiem w miarę krótko, tylko ten jeden raz, i nie będę kontynuował dyskusji, bo po prostu dziś nie mam po temu możliwości ani czasu.

Co zatem Pan Grysiak i inni zainteresowani przyjmą z tego co tu napisałem -  to przyjmą, jeśli zaś czegoś nie przyjmą - przykro mi, ale nic już na to nie poradzę.

Przechodząc zatem do meritum.

Pozorując życzliwość Pan Grysiak (notka aktywna na Salonie 24, kto chce, może przeczytać) wytacza działa, jakich nie powstydziłby się przywoływany przez niego Wojciech Czuchnowski z GW. Bo oto nie potrafiąc mi zarzucić kłamstw czy błędów merytorycznych w moich tekstach

- w sumie grubo ponad dwadzieścia wygranych procesów sądowych, karnych i cywilnych, z nie byle jakimi przeciwnikami, bo najważniejszymi w Polsce prokuratorami i najpotężniejszych ludźmi w kraju, politykami lub decydentami ze służb specjalnych, głównie z WSI, i w tym wszystkim tylko (aż) jedna porażka, z Waldemarem Chrostowskim - ale cóż to za niezwykła porażka, gdzie nawet Sąd Najwyższy nie orzeka, że gdziekolwiek skłamałem i nie każe mi przepraszać za kłamstwo, a jedynie sprostować informację, stwierdzając w sentencji: „nie wiemy jaka jest prawda o Chrostowskim - to oceni historia) -

sięga do wytartego argumentu: „plagiat”. Sto już razy, także na tych łamach, wyjaśniałem tę historię w szczegółach, krok po kroku, co i jak (całość wyjaśnień jest na moim blogu) i jeśli kogoś swoimi argumentami nie przekonałem, to już nie przekonam – trudno. (Tak zupełnie na marginesie zarzut ów czyni mi człowiek, który w „swoim”  ostatnim tekście o księdzu Jerzym Popiełuszce zamieszczonym na Salonie dwa dni temu posługuje się w zdecydowanej większości dokładnie moimi zadaniami, kropka w kropkę, zawartymi we wcześniejszych moich publikacjach o księdzu Jerzym - ale mniejsza z tym). Przypomnę tylko, że czas rzekomego „plagiatu” (całość zarzutu odnosiła się do jednej setnej jednego procenta mojej książki) był to czas, gdy „System” wciąż jeszcze trzymał się mocno, ale mimo to rozpętana osiem lat wcześniej spirala kłamstw, oszczerstw i oskarżeń wobec mnie powoli dogorywała. Kłamcy, którzy chcieli zamknąć mnie w więzieniu na długie lata, wciąż jeszcze wszczynali wrzask z nadzieją, że prawda w tym rejwachu zaginie i nikt już nie będzie pamiętał, co jest istota sprawy, ale mimo to moja walka o uniewinnienie i oczyszczenie z wyssanych z palca zarzutów sprokurowanych przez służby specjalne, sprzedajnych prokuratorów i ludzi na wysokich stołkach z urzędującym prezydentem kraju Bronisławem Komorowskim na czele dobiegała końca. I żadne kłamstwo, żadna iluzja czy wykreowana rzeczywistość, jednym słowem świat, w którym tak dobrze czuli się załgani politycy, fachowcy z branży medialnej i służb specjalnych, nie mogły zmienić faktu, że był to dla mnie koniec zwycięski, dla nich zaś - hańbiący.

Gwoli przypomnienia – najgłośniejszy i najbardziej groźny dla mnie proces karny, nazwany przez media „Aferą marszałkową”, w którym zostałem uniewinniony już prawomocnie 1 września br. był tylko jednym z kilku, jakie wygrałem w ostatnich kilku latach, bo przecież miałem zostać przestępcą nie byle jakim, a najlepiej wielokrotnym. Przypomnę też, że ostatni z tych procesów, daleki odprysk "sprawy marszałkowej", jeszcze nade mną, ale o jego wynik jestem spokojny, bo wiem, że niczego złego nie zrobiłem i że poziom oskarżeń jest równie niskich lotów, jak we wszystkich pozostałych sprawach, które już wygrałem. Pan Grysiak pyta, dlaczego nie pozwałem jeszcze Newsweeka do sądu? Odpowiedź na to pytanie jest prosta – bo od ośmiu lat z sądu nie wychodzę, a jestem sam. Ale zapewniam, że co się odwlecze, to nie uciecze i niebawem będę miał szereg procesów, w których tym razem to ja będę oskarżycielem. Niczego nie zapomniałem i żadnemu oszczercy nie odpuszczę - spokojnie zatem. Niestety, jeden z pozwów skieruję przeciwko Państwu Polskiemu i nie chodzi mi bynajmniej o pieniądze, bo ewentualną wygraną przekażę w całości na rzecz pomocy innym nieszczęśnikom, podobnym do mnie, niesłusznie oskarżanym przez różnej maści łobuzów, a którzy to nieszczęśnicy mieli mniej szczęścia ode mnie. Nie chodzi zatem o pieniądze, bo tego co nam zrobiono, mnie i mojej rodzinie, nie da się przeliczyć na żadne pieniądze - chodzi po prostu o sprawiedliwość. Idźmy jednak dalej - Pan Grysiak pochyla się nade mną z udawaną troską domniemując, że oskarżenia musiały wywrzeć wpływ na moja psychikę. Cóż mogę odpowiedzieć na taki zarzut – bo to był zarzut (!) - że nie jestem robotem? Że nie było i długo nie będzie dziennikarza w Polsce tak intensywnie i tak długofalowo niszczonego przez cały mechanizm państwowy, jak to było w moim przypadku? Cóż – gdyby Pan ów przebył promil drogi podobnej do mojej drogi, może zastanowiłby się nad tym, co pisze – ale nie przebył, więc niewiele w tej kwestii wie i niewiele rozumie. Ostatnie zadanie mogłoby się jeszcze bardziej odnosić do tego, co napiszę poniżej, bo oto Autor Grysiak powątpiewa w autentyzm mojej próby samobójczej - a to już jest zwykła nikczemność. Przez kolejny miesiąc po próbie samobójczej schudłem ponad dwadzieścia kilo (moja nieszczęsna zona nazwała to „dietą ABW”), w tym okresie prawie nie spałem, a troje biegłych sądowych, profesorów, którzy mnie badali, gdy już jako tako doszedłem do siebie, orzekło autentyzm tej mojej nieszczęsnej próby, podkreślając, że jestem ostatnim wrakiem człowieka, w najgorszym stadium depresji – ale Pan Grysiak wie lepiej. Cóż, każdy wierzy w to, co chce.

I wreszcie trzy ostatnie zarzuty – pierwszy, że nie opublikowałem informacji od oficera, który już nie żyje, drugi, drugi - że w swoich kolejnych książkach powtarzam tezy z wcześniejszych i wreszcie ostatni – że na książkach robię biznes. Po kolei zatem. Najwidoczniej Pan ów przeoczył informacje, które prezentowałem obszernie, iż materiały od rzeczonego oficera służb specjalnych cały czas weryfikuję (to długi i żmudny proces, a publikuję tylko to, czego jestem na sto procent pewien i dlatego wygrywam proces za procesem, tymczasem zawartych tu informacji pewien nie jestem). Przeoczył też moje informacje, iż w kolejnych książkach jedynie przypominam pewne passusy z poprzednich, by pewne kwestie dobrze wyjaśnić (zajmuje to od jednego procenta całości książki do maksymalnie kilku procent) i przypomnieć (muszę też pamiętać o tych Czytelnikach, którzy nie czytali moich wcześniejszych publikacji). No i na koniec biznes. Cóż, i na ten temat pisałem i mówiłem wiele razy, by się wiec nie powtarzać, przytoczę moja ostatnią wypowiedź, pisemna, którą kilka dni temu zawarłem w tekście pt. „Wszystko jest iluzją”, jako ripostę innemu blogerowi, Starmanowi (ten z kolei nazwał mnie „przedsiębiorcą”), szafującemu podobnym do pana Grysiaka zarzutem:

„ Przedsiębiorcą", w Pańskim rozumieniu, jestem od 1997 roku, bo wtedy właśnie, pracujac w dzienniku "Życie" otrzymałem - jak wszyscy pracujący tam dziennikarze - od "redaktora" Wołka propozycję przejścia z etatu na tzw. działalność gospodarczą. Miało być to korzystne i dla firmy (czyli gazety) i dla nas, dziennikarzy. I tak sie stało. Od tamtej pory wszędzie i zawsze - wyjątkiem była praca we Wprost, bo tam koniecznie chciano "etatowców" - w każdej gazecie, telewizji i w każdym radio pracowałem jako "przedsiębiorca", a z czasem dorobiłem się pozycji freelancera, dzięki czemu mogłem łączyć pracę dla różnych mediów - prasowych, radiowych i telewizyjnych, a nadto jeszcze pisać książki. Po próbie aresztowania i oskarżeniach przez bandziorów w służbie państwowej z udziałem łotra Komorowskiego - oskarżeniach całkowicie bezpodstawnych wyssanych z palca jak pokazał czas i dokładnie wszystkie werdykty sądowe - na ponad dwa lata zostałem całkowicie pozbawiony możliwości wykonywania zawodu. Raz - bo byłem zgnojonym wrakiem człowieka po próbie samobójczej i wielomiesięcznej hospitalizacji. Dwa - bo ciężko dziennikarzowi śledczemu prowadzić swoje śledztwa pod jarzmem licznych oskarżeń w procesach karnych (poza wszystkim to także niebezpieczne dla jego informatorów). Trzy - bo jak miałem pracować, skoro bywały tygodnie, że od poniedziałku do piątku przebywałem w różnych sądach i różnych prokuraturach, gdzie przesłuchiwano mnie w różnych sprawach? I tak to trwało z największą intensywnością przez grubo ponad dwa lata. W roku 2011 - dalej jako "przedsiębiorca" - napisałem książkę pt. "Z mocy bezprawia", która napisałem głównie z intencją, by pozostawić ślad po tej traumatycznej historii, głównie dla moich dzieci, które wtedy nic z tego wszystkiego nie rozumiały (zwłaszcza tego, dlaczego ojciec, który tyle mówił im o Bogu, chciał popełnić samobójstwo zostawiając je swojemu losowi), ale liczyłem, że gdy dorosną to zrozumieją, a książka będzie zapisem tamtych moich odczuć i przeżyć. Okazało się, że bez żadnej promocji i reklamy książka "rozeszła się" w ok. nakładzie 30 tys. egzemplarzy, czyli bardzo dużym. Skoro więc mam Czytelników - myślałem - dlaczego nie pisać dalej? Dlaczego nie pisać książek śledczych? To tak, jakby dziennikarstwo śledcze rozszerzyć do ram ksiażki, gdzie jednak moim jedynym Szefem są Czytelnicy. I tak - póki co - zostało. Piszę i wydaję swoje książki z taką oczywistą intencja, by przeczytało je jak najwięcej osób. Rozumiem, że według Pana to źle? Rozumiem też, że nie powinienem sią w ogóle starać, by moje książki dotarły do jak największej liczby ludzi, nie powinienem ich w ogóle promować - a najlepiej bym pisał je do szuflady (Komorowski by się ucieszył z takiego pomysłu - to pewne) - czyż tak? A może powinienem je drukować, ale rozdawać, by broń Boże, nie zarabiać na ich sprzedaży, bo to coś bardzo złego, skandalicznego wręcz - czy o to Panu chodzi? Proszę mi wybaczyć to, co teraz napiszę, ale napiszę wprost, bo rozbawił mnie Pan setnie: czyś Pan z byka spadł? Dobranoc Panu.”

I to chyba tyle w kwestii biznesu. Na koniec odpowiem na pytanie zawarte w publikacji: „W co gra Wojciech Sumliński ?”

Szkoda, że Panu Autorowi nie przyszła do głowy odpowiedź najprostsza i najbardziej prawdziwa. Otóż taka, że Wojciech Sumliński w nic nie gra, a po prostu jest sobą, Jest takim samym człowiekiem, jak wielu innych, ani lepszym, ani gorszym, pełnym dobrych pragnień, z których często niewiele dobrego wychodzi, popełniającym błędy i naprawiającym je, upadającym i powstającym i może tylko w tym różniącym się od niektórych, że niesprzedajnym, za to po prostu wiernym sobie, temu w co uwierzył i czego ma odwagę bronić bez względu na konsekwencję. A że nie zawsze i nie od razu odpowiadam na zaczepki? – bo przecież Pan Grysiak zaczepia mnie nie po raz pierwszy – cóż, czasami trzeba coś przeżyć, by zrozumieć proste prawdy, na przykład takie, że życie jest zbyt krótkie na tłumaczenia bez końca. Przez ostatnich osiem lat zostałem zapędzony przez podłych ludzi w ślepą uliczkę, w której kazano mi tłumaczyć się ze wszystkiego i bez końca, ale koniec z tym – więc tłumaczyć się nie zamierzam. Dopóki będę miał Czytelników będę dla Nich pisał, jeśli zaś Ich stracę, pisać przestanę. Dopoki jednak piszę, mogę zapewnić o jednym-  że to, co będę pisał, będzie zawsze prawdą ujawnianą niezależnie od uwarunkowań politycznych czy jakichkolwiek innych. Tak było i tak jest, bo dawno temu uwierzyłem, że to prawda jest najwyższą wartością, której warto bronić bez względu na to, co przynosi los – i tak już pozostanie.

Wojciech Sumliński    

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo