Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski
16618
BLOG

Jaruzelski, Kiszczak, Komorowski - prawda o śmierci Ks. Jerzego

Wojciech Sumlinski Wojciech Sumlinski Polityka Obserwuj notkę 106

  

   Pisząc na tym forum o tym, iż pomysłodawcy zbrodni popełnionej na Księdzu Jerzym Popiełuszce są chowani z honorami, nie sądziłem, iż tekst ten wywoła aż kilkaset odniesień do sprawy samej zbrodni popełnionej na Kapelanie Solidarności. Wpis swój zamieściłem głównie po to, by zwrócić uwagę na rolę w tej zbrodni byłego prezydenta Polski, generała Wojciecha Jaruzelskiego oraz na postawę, jaka wobec śmierci i pogrzebu tegoż zbrodniarza przyjął obecny prezydent Polski, Bronisław Komorowski. To, co zrobił obecny prezydent z pogrzebem reżimowego generała, to, jak się zachował i co mówił, nie jest dziełem przypadku! Ale o tym w kolejnych dwóch książkach, które podobnie jak wszystkie moje książki – „zaciszane” do maksimum możliwości, ale jednak dostępne – będą zawierać fakty (i to udokumentowane fakty), w dużej mierze całkowicie nieznane opinii publicznej, skrywane przed nią, obwarowane wszelkimi możliwymi klauzulami tajemnic i tajności (materiały zdeponowane u notariusza - to informacja dla panów z ABW, gdyby przyszło im do głowy zrobić mi kolejny nalot i oskarżyć o kolejne rzekome przestępstwa, a następnie zrabować kolejne tysiące stron mojej pracy i moich dziennikarskich dociekać - u mnie tych dokumentów nie ma, ani jednej kartki - ale będzie można przeczytać o nich w książkach - więc proszę sobie darować kolejne pobudki o godzinie 6 00 rano). Nowe książki już niebawem - we wrześniu tego roku i w pierwszej połowie przyszłego roku - ale o tym kiedy indziej. Wracam do sprawy opisanej na tym forum. Chciałem zatem zwrócić uwagę na postawę Bronisława Komorowskiego w odniesieniu do śmierci i pogrzebu Wojciecha Jaruzelskiego, w kontekście roli tego ostatniego w zamordowaniu Księdza Jerzego - dyskusja tymczasem, obliczona na kilkaset wpisów, przechyliła się ku samej zbrodni popełnionej na Księdzu Jerzym. To pokazuje, jak ta najgłośniejsza i zarazem najbardziej tajemnicza zbrodnia PRL, a zarazem nigdy nie wyjaśniona i dotąd zakłamywana zbrodnia założycielska III RP,  wciąż dla wielu Polaków jest ważna. W odniesieniu do mojego poprzedniego wpisu padło mnóstwo pytań, na które przez wiele godzin próbowałem odpowiadać na bieżąco. Na zdecydowaną większość z nich odpowiedzi, bardzo szerokie – i udokumentowane! – znajdują się w moich książkach  („Kto naprawdę Go zabił?”, „Teresa, Trawa, Robot”, „Z mocy bezprawia”, „Z mocy nadziei”), na kolejne – znajda się w książkach, które na rynku ukażą się niebawem. Dlatego w tym miejscu pragnę wyjaśnić, prosząc o zrozumienie, iż na niektóre pytania nie odpisuję przytaczając wszystkie szczegóły i odniesienia, które dla pełnego wyjaśnienia i pełnej odpowiedzi, należałoby przytoczyć, gdyż gdybym miał to uczynić, musiałbym na tym forum zamieszczać treść książek właśnie, albo przynajmniej treść całych rozdziałów. To w kwestii wyjaśnienia, z prośbą o zrozumienie - w odniesieniu natomiast do dyskusji wywołanej przez mój poprzedni wpis, dyskusji bardzo żywej i obliczonej na zaskakującą dla mnie liczbę głosów (za co z całego serca dziękuję) odpowiem tu bardzo, bardzo  obszernie, ale mimo to wciąż skrótowo (z powodów, jak wyżej)  na zapytania i wątpliwości dotyczące tła najgłośniejszej zbrodni PRL, która dotąd nie została wyjaśniona, a która ma więcej przełożeń na to co tu i teraz, niż osobom nieznającym sprawy mogłoby sie wydawać. Przechodzę zatem do rzeczy:

   Latem 1984 roku decydująca rozgrywka była przygotowana w najdrobniejszych szczegółach. Mimo to generał Wojciech Jaruzelski był zaniepokojony krótkim zastojem działań wobec kapelana „Solidarności” – spowodowanym, jak tłumaczyli odpowiedzialni za „problem księdza Popiełuszki” funkcjonariusze Departamentu IV MSW – kuracją szpitalną wiceministra spraw wewnętrznych Władysława Ciastonia. Jaruzelski był tak zaniepokojony, że zaalarmował kierownika Urzędu ds. Wyznań, profesora Adama Łopatkę, zobowiązując go do wzmożenia aktywności.

W homiliach z tamtego okresu ksiądz Popiełuszko odnosił się m.in. do kwestii uzależnienia Polski od Związku Radzieckiego, oceniając ciągłość polityki caratu wobec Polaków w wydaniu władców komunistycznych po II wojnie światowej. „Dzięki chrześcijaństwu jesteśmy powiązani z kulturą Zachodu i dlatego mogliśmy się w historii opierać wszelkim innym kulturom ludów barbarzyńskich. Mogliśmy się oprzeć kulturom narzucanym przez wrogów czy przyjaciół”.  Reakcja nastąpiła niemal natychmiast. 12 września 1984 roku atak na „Solidarność” i na osobę księdza Jerzego przypuściły moskiewskie „Izwiestia”. W tekście „Lekcja za darmo” warszawski korespondent tej gazety zarzucił uwolnionym w wyniku lipcowej amnestii działaczom „Solidarności”, że „nie chcą się przyznać do własnej porażki. Wychodzą ze skóry, żeby być na widoku, żeby Zachód nie przestał wysyłać darów >bojownikom o wolność<. Występują nawet w kościołach, gdzie domagają się zmiany pojałtańskiego porządku w Europie”. Jako przykład takiego kościoła Leonid Toporkow wskazuje świątynię na Żoliborzu, gdzie, jak oceniał, nabożeństwa zostały zamienione na polityczny miting i gdzie głośne były okrzyki o zwrot Lwowa i Wilna. Toporkow ostrzegał, że wystąpienia te są prowokacją wobec Związku Radzieckiego i jako takie mają na celu zburzenie przyjaźni między narodami Polski i ZSRR. Działacze postsolidarnościowi występują, zdaniem Leonida Toporkowa, przeciwko politycznym interesom PRL, nawołując do wystąpienia z Paktu Warszawskiego i RWPG.  „Jest to ślepa orientacja na imperialistyczny Zachód, która we wrześniu 1939 roku doprowadziła Polskę do tragedii. Niedawno w kościele Św. Stanisława Kostki ksiądz Popiełuszko zwrócił się do amnestionowanych członków „Solidarności” z odezwą: >Odpoczęliście, czas wziąć się do pracy. Tylko energiczniej i chytrzej, niż poprzednio. Ważne jest, by się nie bać<. Sam ksiądz się nie boi. Swoje mieszkanie oddał na przechowywanie nielegalnej literatury, a sam ściśle współpracuje z kontrrewolucjonistami. Z ambony padają nie religijne kazania, ale słowa z ulotki napisanej przez Zbigniewa Bujaka, z której można wyczytać tylko nienawiść do socjalizmu. Rząd stawia więc sobie pytanie: czy możliwe jest, aby Popiełuszko i podobni mu duchowni mogli zajmować się rozrabiacką działalnością polityczną wbrew woli wyższej hierarchii kościelnej. Trudno sobie również wyobrazić, żeby zwykły ksiądz lub wikariusz działał na własną odpowiedzialność”. „Izwiestia” zakończyły tę publikację wnioskiem, iż „dla ekstremistów i ich opiekunów lekcja historii była na próżno”. Generał Wojciech Jaruzelski otrzymał sygnał do rozprawienia się z ośrodkiem żoliborskim i jego duchowym przywódcą. Sygnał wyraźny i jednoznaczny. Impuls reprezentatywnego dla władz moskiewskich pisma stanowił jedynie zewnętrzny wyraz ustaleń, które zapadły w gabinetach moskiewskich i warszawskich decydentów najwyższego szczebla. Bo i tej miary był to „problem”.  Oczywiste stało się, iż ksiądz Jerzy Popiełuszko „musi zamilknąć”, należy z nim postąpić „na granicy zawału” – te sformułowania były powtarzane na naradach roboczych u kapitana Grzegorza Piotrowskiego i pułkownika Adama Pietruszki.  Jest w tekście omawianego artykułu fragment, który pozostawia interpretacyjny niedosyt i rodzi istotne pytania. Tak oto Leonid Toporkow, oceniając ustawę amnestyjną z lipca 1984 roku, podkreśla wspaniałomyślność władz PRL wobec przeciwnika politycznego („Lipcowa amnestia była dowodem wielkiego humanizmu ze strony rządu, który chcąc skonsolidować społeczeństwo, podał rękę swym przeciwnikom, by mogli powrócić do swych rodzin i uczciwej pracy”), nie stawiając – co na ówczesne czasy i zamierzenia samego autora zrozumiałe – pytania o to, jakie praktyczne, rzeczywiste cele przyświecały ekipie Jaruzelskiego. Przynajmniej na gruncie polskim w tę wykreowaną wspaniałomyślność nikt nie wierzył.  Nasuwają się pytania: czy istniał związek pomiędzy ogłoszeniem amnestii, wyjściem wielu działaczy „Solidarności” z więzień, a podjętą wkrótce potem kombinacją operacyjną peerelowskich służb specjalnych w stosunku do księdza Jerzego Popiełuszki, zakończonej jego zamordowaniem? Jaki to mógł być związek?

Przyjrzyjmy się informacjom zawartym w dokumentach, do których dotarł prokurator Andrzej Witkowski. Oto trzy dni po ukazaniu się artykułu w „Izwiestiach”, 15 września 1984 roku, zarządzono obserwację WSW (poprzednika WSI) późniejszych sprawców uprowadzenia księdza – Grzegorza Piotrowskiego, Waldemara Chmielewskiego, Leszka Pękali i Adama Pietruszki. Według obowiązujących przepisów resortowych tylko minister spraw wewnętrznych był władny zarządzić obserwację funkcjonariuszy tego resortu. Meldunki z obserwacji jednocześnie spływały bezpośrednio na biurka Czesława Kiszczaka i Wojciecha Jaruzelskiego. Fakt ten koreluje z inną informacją – Czesław Kiszczak trafił do MSW właśnie z kontrwywiadu wojskowego, którego szefem był w latach siedemdziesiątych. Choć obserwacja, stanowiąca część misternie przygotowanego planu gigantycznej operacji, opatrzona została klauzulą najwyższej tajności, Piotrowski został o niej ostrzeżony. Informację o tym, że ma „ogon”, przekazał mu znajomy z Biura „B” MSW, który za to ostrzeżenie trafił na trzy lata do więzienia (pod pretekstem skazania za przestępstwo pospolite). Reżim już we wrześniu 1984 roku wytyczał skład przyszłej ławy oskarżonych w przygotowywanym dla nich procesie przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu. Urabianie gruntu pod mające nastąpić niebawem wydarzenia było kontynuowane 19 września 1984 roku, w tygodniku „Tu i teraz”.  „W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści. Mówca rzuca tylko kilka zdań wyzbytych sensu perswazyjnego oraz wartości informacyjnej. On wyłącznie steruje zbiorowymi emocjami (...). Wyznawcy sfanatyzowanego księdza Popiełuszki nie potrzebują argumentów, dociekań, dyskusji, nie chcą poznawać, spierać się, zastanawiać i dochodzić do jakichś przekonań (...). Ksiądz Jerzy Popiełuszko jest więc organizatorem sesji politycznej wścieklizny” – napisał Jan Rem (Jerzy Urban) 19 września 1984 roku w artykule pt. „Seanse nienawiści”.

Treść artykułów skierowanych przeciwko księdzu Jerzemu Popiełuszce uzgadniana była w gabinecie naczelnika Wydziału I Departamentu IV MSW, kapitana Grzegorza Piotrowskiego. Równocześnie w drugiej połowie września i na początku października ksiądz Jerzy otrzymywał znacznie więcej niż kiedykolwiek listów z pogróżkami i gróźb telefonicznych. Narastało zagrożenie, sytuacja księdza pogarszała się w błyskawicznym tempie, a jego los był już w tym momencie przesądzony: musiał zamilknąć, bądź – co bywa o wiele milej widziane przez każdą policję polityczną na świecie – mówić, ale jako jej przeobrażony współpracownik. Innymi słowy – jedyną szansą księdza było ocalenie życia za cenę pogrzebania ducha. Wymuszona zgoda księdza byłaby ogromnym atutem w rękach specjalistów z zakresu kombinacji operacyjnych, przygotowujących grunt pod przyszłe wydarzenia w Polsce – problem „Solidarności” nie został rozwiązany, wręcz narastał. Inspiratorzy zbrodni i jej przyszli wykonawcy liczyli na to, że ksiądz „rozsypie się” na torturach. Dotychczas podczas przesłuchań, rozmów, a nawet w podejmowanych wobec kapelana szykanach stosowano w sumie łagodne metody perswazji. Prowokacje, zastraszanie, dyskredytowanie, nawet poniżające przesłuchania z elementami rewizji osobistej, w trakcie których księdzu Jerzemu kazano się rozbierać do naga – wszystkie te represje nie przynosiły spodziewanego efektu. Tymczasem kapelana „Solidarności” nie można było nawet aresztować, aby w warunkach pozbawienia wolności swobodniej z nim „poflirtować”. Generał Jaruzelski w politycznych uwarunkowaniach tamtego okresu nie mógł nie uwzględnić prośby arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego o wypuszczenie z aresztu księdza Jerzego Popiełuszki (po zatrzymaniu go do sprawy „rewelacyjnych” efektów przeszukania jego mieszkania przy ulicy Chłodnej w grudniu 1983 roku; jedynym „efektem”, osiągniętym niejako przy okazji podrzucenia materiałów obciążających, było zamontowanie podsłuchu, do którego bezpośredni dostęp miał Czesław Kiszczak). Mógł być natomiast nieco zaskoczony interwencją – spolegliwą, ale jednak interwencją – hierarchy w tej sprawie.  Wyglądało na to, że również drogą „dyplomatyczną” nie da się rozwiązać „problemu Popiełuszki”. Naciski wywierane przez Kiszczaka na kościelnych hierarchów dawały umiarkowany, niespełniający oczekiwań efekt: mimo napomnień hierarchów ksiądz wciąż „szczekał” z ambony, a decyzja prymasa Józefa Glempa o wysłaniu go na studia do Rzymu odwlekała się. Ponieważ jesienią 1984 roku to głównie ksiądz Popiełuszko uniemożliwiał wyreżyserowanie scenariusza zneutralizowania (tj. uczynienia przychylnej władzom, skłonnej do kompromisu) wciąż żywotnej – pomimo represji stanu wojennego – „Solidarności”, rozwiązanie „problemu Popiełuszki” stało się dla władz jednoznaczne z rozwiązaniem „problemu >Solidarności<”. Po inspiracji w „Izwiestiach” dla załatwienia tego „nagłego problemu politycznego w Polsce” zastosowano najbardziej zaawansowaną metodę pracy operacyjnej służb specjalnych, tzw. kombinację operacyjną. Z tajnych dokumentów MSW, do których dotarła grupa śledcza kierowana przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego wynika, że kombinacja operacyjna – czyli wytworzenie sytuacji fikcyjnej dla osiągnięcia jak najbardziej realnego celu –- zakładała podjęcie przez władze państwowe oficjalnych działań, które usprawiedliwiałyby dalszy, rzekomo niekontrolowany przez nie, bieg wypadków. Tutaj zadanie do wykonania – w ramach szeroko zakrojonej operacji – otrzymała agenda Departamentu IV MSW, Urząd ds. Wyznań. 17 września, a więc zaledwie pięć dni po artykule w „Izwiestiach” i dwa dni po zarządzonej obserwacji funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych, zarządzonej przez ministra Kiszczaka, ten państwowy Urząd skierował do Episkopatu oficjalne pismo, którego retoryka, nawet jak na ówczesne uwarunkowania, brzmiała anachronicznie:  „Władze państwowe wielokrotnie informowały i przestrzegały kierownictwo Kościoła o zgubnych skutkach ich działalności. Mimo to działalność ta nie ustaje . W ostatnim czasie działalność ta nabrała nowej jakości. Powstała nielegalna, sprzeczna z prawem PRL i prawem kanonicznym kontrrewolucyjna organizacja duchownych i świeckich o ogólnokrajowym zasięgu. Cele, struktura tej organizacji oraz jej zasięg, a także metody jej działania, ujawnił 26 sierpnia 1984 roku ksiądz Jerzy Popiełuszko w kościele p.w. Św. Stanisława Kostki w Warszawie ”.  Innymi słowy – władze państwowe dały do zrozumienia Episkopatowi Polski, że ich cierpliwość się wyczerpała i nie można mieć do nich pretensji za bieg wypadków, które niebawem nastąpią. Dalej w omawianym tekście pro memoria następuje charakterystyka działalności antypaństwowej członków tej kontrrewolucyjnej organizacji o ogólnokrajowym zasięgu, którzy w wystąpieniach publicznych „podważają zasady ustrojowe PRL, burzą atmosferę ładu i porządku, powodują niepokój . Działania te odbywają się w ścisłym powiązaniu z Radiem Wolna Europa, które traktowane jest przez tę organizację, jako własna rozgłośnia. Poprzez to radio organizacja pozostaje w kontakcie z ośrodkami dywersji i szpiegostwa przeciwko Polsce. Kościół p.w. Św. Stanisława Kostki w Warszawie stał się od pewnego czasu główną ostoją omawianej organizacji ”. W końcowym fragmencie tekstu oskarżono hierarchię kościelną o tolerowanie, a nawet osłanianie działalności antypaństwowej pod czytelnym przywództwem księdza Jerzego Popiełuszki, „co sprzyja rozszerzaniu się jej i podejmowaniu coraz to nowych form działania ”. Na zakończenie Urząd ds. Wyznań jednoznacznie zagroził, że brak reakcji na działalność organizacji kontrrewolucyjnej „zmusi władze do podjęcia stosownych działań prawem przewidzianych wobec organizacji i osób do niej należących, a zwłaszcza wobec jej przywódców”. Dla osób obeznanych z językiem służb bezpieczeństwa państwa rządzonego przez komunistów, przekład tych sformułowań na „język ogólnoludzkiej komunikacji” był jednoznaczny: na księdza Popiełuszkę praktycznie został wydany wyrok, z jednym warunkiem zastrzegającym – Episkopat miałby „niezwłocznie podjąć zdecydowane kroki ku likwidacji omawianej organizacji” i uniemożliwić „odrodzenie się tego typu działalności w ramach struktur kościelnych”. Wydarzenia miały swoją kontynuację już po zbrodni na księdzu Jerzym!  Wczesnym rankiem 30 listopada 1984 roku dwaj oficerowie Biura Śledczego SB, pułkownik Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek, wyruszyli z Krakowa do Warszawy. Na południu Polski, m.in. w Rzeszowie, badali wątki związane ze sprawą zabójstwa księdza Popiełuszki. Po wykonaniu zadania, jadąc prawidłowo i niespiesznie – jak wykazała późniejsza ekspertyza – zbliżali się do Białobrzegów. Prawdopodobnie dopiero w ostatniej chwil zauważyli, że drogę zajechała im ciężarówka ze żwirem. Pułkownik Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek nie mieli pola manewru, wraz z kierowcą ponieśli śmierć na miejscu. Śmierć oficerów Służby Bezpieczeństwa od początku wydawała się tragedią zastanawiającą i niepozbawioną drugiego dna. Wbrew zapewnieniom ówczesnych władz – w oficjalnym komunikacie MSW podano, że na południu Polski oficerowie SB sprawdzali jedynie uboczne okoliczności „sprawy księdza Popiełuszki” – Trafalski i Piątek nie byli przeciętnymi funkcjonariuszami SB. Ci dwaj wysocy oficerowie Biura Śledczego MSW prowadzili śledztwo w sprawie morderstwa księdza Popiełuszki i dysponowali dużą wiedzą o zbrodni.

Czy ich śmierć, równo miesiąc po oficjalnym wydobyciu zwłok księdza Jerzego, mogła mieć związek z prowadzonym śledztwem?  W tamtym czasie, w listopadzie 1984 roku, wydawało się to prawdopodobne. Według nieoficjalnych hipotez oficerowie Biura Śledczego MSW mieli za bardzo zbliżyć się do prawdy i zapłacili za to najwyższą cenę.  W tamtym czasie doszło jednak do wydarzenia, które w zupełnie nowym świetle każe spojrzeć na śmierć pułkownika Trafalskiego i majora Piątka. Wydarzenie to wiąże się z treścią przesłuchań, które w trakcie śledztwa po 19 października 1984 roku prowadzili funkcjonariusze Biura Śledczego MSW. Zarazem wskazuje na perfidną kombinację MSW, kierowanego przez Czesława Kiszczaka.

2 listopada 1984 roku przed funkcjonariuszami Biura Śledczego MSW złożył zeznania mieszkaniec Białegostoku Jan Zaleski. Zeznania tyleż szokujące, co – jak widać dziś – wyjaśniające koncepcję operacji kombinacyjnej polegającej na powiązaniu działań służb specjalnych PRL wobec księdza Jerzego z jego rzekomo istniejącą organizacją antypaństwową. Według Zaleskiego ksiądz Wacław Lewkowicz, wieloletni przyjaciel jego domu, a zarazem sekretarz Kurii Biskupiej w Białymstoku, miał mu w największym sekrecie opowiedzieć o kulisach zabójstwa księdza Jerzego – kulisach wstrząsających.

„ Ksiądz Lewkowicz stwierdził, że uprowadzenie to było od dawna planowane i do jego realizacji, jak się wyraził „przyzwyczailiśmy się”. Zrozumiałem, zwłaszcza po wysłuchaniu dokładnie jego relacji o udziale osób duchownych w uprowadzeniu, że w uprowadzenie księdza Popiełuszki zamieszani byli duchowni katoliccy. W. Lewkowicz powiedział, że celem uprowadzenia było pogłębienie w społeczeństwie nienawiści do władzy poprzez obarczenie jej odpowiedzialnością za uprowadzenie księdza Popiełuszki. Nienawiść ta miała się przerodzić w ogólnokrajowe strajki, zamieszki uliczne, które powinny doprowadzić do obalenia komunistów w Polsce. Właśnie uprowadzenie księdza Popiełuszki miało stanowić bezpośredni pretekst do wybuchu zamieszek, gdyż na przykładzie tego zdarzenia widać, jak w wolnym demokratycznym państwie Służba Bezpieczeństwa postępuje. W. Lewkowicz stwierdził, wymieniając nazwiska trzech funkcjonariuszy SB – kpt. Grzegorz Piotrowski, Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala – że byli oni narzędziem w doprowadzeniu do wybuchu zamieszek. Powiedział, że plan uprowadzenia księdza został ustalony przed  6, 7 miesiącami, przy czym w pierwotnej wersji miał to być jakiś inny ksiądz, którego nazwisko wymieniał, ale ja nie zapamiętałem. Nie mówił mi, dlaczego odstąpiono od alternatywnego planu. Księża pozyskali, jak się wyraził, samego Piotrowskiego, co nastąpiło za pośrednictwem kuzyna Piotrowskiego. Według wypowiedzi Lewkowicza grupa księży i radykalnych działaczy opozycji , których nie wymieniał z nazwiska, posiadała legitymacje Służby Bezpieczeństwa. Posługując się tymi legitymacjami, za pośrednictwem kuzyna Piotrowskiego, stwarzali u Piotrowskiego wrażenie, że są pracownikami Służby Bezpieczeństwa i dążą do uprowadzenia księdza Popiełuszki w ramach poleceń służbowych. Piotrowski chętnie przystał na kooperację w tym zadaniu i w czasie przygotowań do uprowadzenia otrzymywał znaczne kwoty, pomiędzy 8,5 tysiąca dolarów USA i 1,5 miliona złotych. Lewkowicz stwierdził, że sygnał do niego dali księża, którzy poinformowali Piotrowskiego o trasie przejazdu Popiełuszki, dogodnym miejscu jego porwania, tzn. o jego wyjeździe do Bydgoszczy” – zeznał Zaleski funkcjonariuszom Biura Śledczego MSW.

„W. Lewkowicz stwierdził, że pogrzeb Popiełuszki będzie godziną „ >P<. Na moje pytanie, co to znaczy, stwierdził, że ma to swój odpowiednik w godzinie >W< w Powstaniu Warszawskim.  O godzinie >P< miało w Polsce wybuchnąć powstanie przeciwko obecnemu rządowi, i doprowadzić do obalenia obecnego ustroju.  W tym celu podjęto już odpowiednie przygotowania, m.in. poprzez dodatkowe biuletyny w uczelniach, zakładach pracy, nawołujące do podjęcia strajku generalnego. Strajkiem tym mają kierować odpowiedni ludzie stojący na czele, jak się wyraził Lewkowicz, kwadratów i sektorów. W akcje tę włączeni są różni ludzie, m.in. działacze opozycji i profesorowie z Bydgoszczy, Gdańska i Warszawy” – zeznał przed funkcjonariuszami SB Jan Zaleski, którego wiedza „rosła” z przesłuchania na przesłuchanie, i który – co ciekawe – w trakcie drugiego dnia zeznań „przypomniał” sobie nawet nazwiska pięciu duchownych uczestniczących w antypaństwowym spisku.  Co ciekawe, nieomal analogiczne zeznania, jak Zaleski - rzekomy świadek, a w rzeczywistości agent SB – złożył inny „świadek”…  Reasumując – ksiądz Jerzy Popiełuszko miał zostać uprowadzony i zamordowany z inspiracji grupy księży i radykalnych działaczy opozycji wchodzących w skład prężnej organizacji antypaństwowej. Celem tej grupy było obalenie komunizmu w Polsce; drogą do osiągnięcia celu – wstrząs wywołany zamordowaniem kapelana „Solidarności”. Dla wywołania tego wstrząsu niezbędne było wplątanie w grę nieświadomych podstępu funkcjonariuszy SB – Piotrowskiego oraz jego podwładnych. Innymi słowy – inspiratorami ohydnej zbrodni mieli być radykałowie z Solidarności współpracujący z równie radykalnymi księżmi , wina Piotrowskiego i jego podwładnych miała polegać jedynie na tym, że dali się opętać przebiegłym księżom i „solidaruchom” i wciągnąć w akcję. Taki wizerunek przebiegu sprawy preparowali prawdziwi pomysłodawcy akcji – decydenci z MSW. O tym, że zamierzali tak ordynarnie spreparowaną, od początku do końca opartą na kłamstwie, wersję zdarzeń wmówić opinii publicznej, świadczy m.in. wypowiedź Czesława Kiszczaka z 27 października 1984 roku. Tego dnia, podając publicznie nazwiska sprawców zbrodni – Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękali i Waldemara Chmielewskiego – Kiszczak po raz pierwszy mówił o akcji stanowiącej „świadomą i dobrze przygotowaną prowokację”. Wątek ten uszczegółowił dwa dni później: „Uderzające są, jak wynika z dotychczasowego przebiegu śledztwa, rozmyślne działania sprawców, obliczone na to, aby możliwie szybko naprowadzić śledztwo na przypuszczenie, że sprawcami porwania byli funkcjonariusze resortu spraw wewnętrznych. Celowo na przykład pozostawili na miejscu porwania milicyjnego orzełka, posługiwali się nielegalnie użytym sprzętem służbowym Milicji Obywatelskiej. Każe to dopatrywać się w ich działaniu świadomej i dobrze przygotowanej prowokacji. Jej organizator zeznał, że planował ja od dłuższego czasu. Badane są obecnie jego osobiste powiązania”.  Obszerne wywiadów na ten temat Kiszczak udzielił PAP, Trybunie Ludu i Życiu Warszawy zapewniając, iż niedługo przedstawi dowody, że za ta zbrodnią stali działacze opozycji. W tym samym czasie podobny ton pojawił się w jednym z dokumentów aktywistów PZPR. „Wśród aktywu występuje pogląd, że uprowadzenie ks. Popiełuszki stanowi prowokację ze strony ekstremy podziemia byłej „Solidarności”, która pragnie raz jeszcze doprowadzić do zakłóceń stabilizacji w kraju. Mówi się też, że w prowokację tę może być zamieszany kler usiłujący zrobić z Popiełuszki męczennika”.  Wynikający z wypowiedzi Kiszczaka kurs obrany przez władze oraz wystąpienia innych działaczy partyjnych pokazują, na co liczyli inspiratorzy karkołomnej, perfidnej intrygi:  celem tej kombinacji operacyjnej, zaplanowanej przez inspiratorów zbrodni na księdzu Jerzym, mogło być tylko jednoczesne pozbycie się niewygodnego księdza i obarczenie odpowiedzialnością za jego śmierć wybranych działaczy opozycji oraz duchowieństwa.

Jaką reakcję służb bezpieczeństwa musiałoby wywołać takie działanie organizacji antypaństwowej o ogólnokrajowym zasięgu, wie każdy student historii i prawa. „Udowadniając”, że za tak cynicznym i instrumentalnym zabójstwem kapelana „Solidarności” stały kler i „Solidarność”, władze musiałyby doprowadzić do frontalnej rozprawy z opozycją.  W celu uzyskania takiego pretekstu, na długo przed zbrodnią przygotowana została cała „infrastruktura”. Z informacji, które w 2003 roku uzyskali prokuratorzy z grupy śledczej prokuratora Andrzeja Witkowskiego wynika m.in., że jeszcze przed 19 października 1984 roku Departament IV MSW prowadził sprawę rozpracowania operacyjnego, które „było przygotowaniem drogi wyjścia ze sprawstwem w odniesieniu do zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki”. Tropy miały prowadzić do NSZZ „Solidarność”. W tym samym czasie funkcjonujący w środowisku działaczy podziemia prowokator SB, oficjalnie działacz „Solidarności” z Gdańska, opowiadał w „zaufanych kręgach”, że przygotowuje zbrojny zamach na księdza Popiełuszkę.

Sześć dni przed uprowadzeniem księdza Jerzego Krzysztof Wyszkowski, były doradca premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, odnotował zastanawiający fakt. „Widziałem ekipę Piotrowskiego pod kościołem Św. Brygidy. Zdziwiło mnie, że SB posługuje się tak marnym samochodem, bo odróżniał się negatywnie od zaparkowanych obok aut gdańskiej SB i miał rejestrację warszawską. Myślałem, że to jakiś dobry człowiek przyjechał swoim gruchotem, by powitać księdza i nie zdaje sobie sprawy, że stoi na stałym miejscu obserwacyjnym SB (obawiałem się, że go zaraz dopadną i skrzywdzą, choć dziwiłem się, że w ogóle tam zdołał dotrzeć). Podszedłem do nich na odległość 2 – 3 metrów i spojrzałem im w twarz, ale okazało się, że auto jest pełne ludzi, którzy nigdzie się nie wybierali i nie wyglądali sympatycznie”.

Kilka lat później jeden z funkcjonariuszy SB, szef ekipy obserwacyjnej, który przez całe lata śledził m.in. Lecha Wałęsę (odszedł z SB w 1988 roku i wrócił do UOP w Gdańsku w 1990 roku) powiedział Wyszkowskiemu, że wylegitymował wówczas Piotrowskiego i okazało się, że w samochodzie byli „koledzy z resortu”. „Ten marny samochód, kije z płotu, kamienie z okolic bunkra w Kazuniu, seryjny magnetofon, >orzełek<, który nigdy nie był przyczepiony do czapki itp. miały uprawdopodobnić >amatorskie<, czyli solidarnościowe sprawstwo porwania” – zeznał Wyszkowski prokuratorom IPN.

Do czego innego, niż „amatorskiego, czyli solidarnościowego” sprawstwa porwania” nawiązywało pozostawienie wyraźnych śladów na samochodzie i w pobliżu jego postoju? Jak relacjonuje dziś Barbara Klimiuk, ekspert w zakresie badań daktyloskopijnych MO, która badała ślady zostawione przez porywaczy, z podobną amatorszczyzną nie zetknęła się nigdy wcześniej ani nigdy później w trakcie kilkunastoletniej służby.   

Innymi słowy – amatorskie zachowanie porywaczy i podrzucenie orzełka na jednym z miejsc postoju miało stanowić potwierdzenie, że uprowadzenie wiąże się z nieprofesjonalną próbą wmanewrowania resortu MSW w sprawę i skierowania gniewu społeczeństwa przeciwko prawowitej władzy. W tej sytuacji konkluzja musiała nasuwać się sama: pomysłodawców uprowadzenia i zamordowania księdza Jerzego należy szukać w kręgach opozycji.

Dlaczego inspiratorzy zbrodni zatrzymali się w połowie drogi morderczego planu, którego celem miała być bezpardonowa rozprawa z Kościołem i opozycją? Co w listopadzie 1984 roku spowodowało, że zaniechano dokończenia tak zaawansowanego w realizacji planu, czyli uderzenia w rzekomo działającą w łonie Kościoła i opozycji radykalną organizację antypaństwową, jakoby odpowiedzialną za zamordowanie księdza Jerzego? Dlaczego przyjęto inne rozwiązania?  (Z całą pewnością przeszkody w dokończeniu operacji nie stanowił fakt, że przesłuchany w związku z zeznaniami Jana Zaleskiego ksiądz Wacław Lewkowicz z białostockiej Kurii Arcybiskupiej zaprzeczył, by kiedykolwiek miał styczność ze swoim oskarżycielem).  Odpowiedzią są słowa wypowiedziane przez wicepremiera Mieczysława Rakowskiego podczas posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR 27 listopada 1984 roku, w obecności generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego: „Analizując zachowanie się tych sił antysocjalistycznych czy też opozycjonistów po zabójstwie Popiełuszki widać, że oni wykorzystują to nie tylko dla zaznaczenia swojej obecności w kraju i w polityce, ale że lansują tą tezę, że właśnie nastał czas na to, byśmy zasiedli do wspólnego stołu teraz z tymi, którzy są ich zdaniem przez nas odsuwani... lansują ją ludzie tego typu co Geremek i Mazowiecki”. (Wypowiedź ta figuruje w stenogramie opatrzonym sygnaturą V/246, do którego prokuratorzy IPN dotarli w sierpniu 2001 roku). Sugestia Rakowskiego dotycząca wspólnego stołu plus szereg innych dowodów, które zebrała grupa śledcza Andrzeja Witkowskiego wskazuje, że zamiast totalnej rozprawy z opozycją, przyjęto inne rozwiązanie: wysublimowanie części tej opozycji do podziału „tortu” i jednoczesne zmarginalizowanie opozycjonistów, którzy na taki mariaż z komunistami nigdy by się nie zgodzili. Fakty świadczą o tym, że jesienią 1984 roku scenariusz dalszego przebiegu morderczego planu, którego ofiarą padł kapelan „Solidarności”, był przygotowany w najdrobniejszych szczegółach, ale w ostatniej chwili został zahamowany. To jedno jest pewne.

I może jeszcze to, że osoby, które na temat tego planu wiedziały najwięcej, nigdy już nie odpowiedzą na pytania dotyczące jego szczegółów. Prowadzący sprawę rzekomej tajemniczej „organizacji kontrrewolucyjnej” w łonie Kościoła, przesłuchujący księdza Wacława Lewkowicza funkcjonariusze Biura Śledczego MSW zginęli 30 listopada 1984 roku na drodze z Krakowa do Warszawy.

Byli to pułkownik Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek.  

 

To mój najdłuższy i ostatni wpis w Internecie na ten temat. Po resztę osoby zainteresowane odsyłam do książki, którą wydam – o ile w tzw. międzyczasie nie spadnie mi na głowę drewniana belka w murowanym kościele – we wrześniu br. 

Z Panem Bogiem.   

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka